wtorek, 18 czerwca 2013
Klatka 29
~Alex: jeszcze Cię posłucham i Rukia naprawdę wypadnie z obsady XD
A tu niespodzianka. Dodałam kolejną część "pamiętnika", żebyście nie myśleli, że zapomniałam o tym opowiadaniu. Cały czas staram się coś napisać, chociaż ostatnio mam tylko wenę odnośnie "Pana i Władcy". I zastanawiam się nad dalszą częścią "(nie)zwykłych rozmów". W końcu przyszli Grimmjow i Ulquiorra, prawda? Sama jestem ciekawa co oni mają do powiedzenia na temat BLEACH XD I jeszcze jedno. Druga część "niemego krzyku". Muszę ją kiedyś dodać XD
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To było nagłe. Przed chwilą Hirako oznajmił mi, że za pięć minut ktoś, kto podobno jest moją mamą zaraz zjawi się w posiadłości. Zerwałem się z łóżka i szybko pobiegłem do miejsca, w którym miało odbyć się spotkanie. Widziałem już to pomieszczenie, ale teraz wydało mi się większe. Może dlatego, że usunięto stąd kilka mebli. Zostawiono tylko sofę, stolik i krzesła. Usiadłem na kanapie. Byłem strasznie zdenerwowany. W końcu mam zobaczyć kogoś, kogo przez tyle lat uważałem za martwą. Sam nie wiem... Wierzyć w to czy nie? Spojrzałem na zegar. Wskazówka wskazała wyznaczoną godzinę. Czyżby się spóźniła? A odkąd pamiętam mama ceniła sobie punktualność. Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju weszła kobieta. Nic nie powiedziała tylko zdjęła z siebie jasny płaszcz i powiesiła go na krześle, po czym usiadła na nim. Potem zdjęła ciemne okulary i odłożyła je na stół. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę i już miałem spytać kim jest, jednak przypomniałem sobie, iż o tej porze miałem spotkać się z mamą. Właśnie w tym pokoju. Czyżby to znaczyło, że ta kobieta jest osobą, na którą czekałem?
-Ty jesteś...? - zacząłem niepewnie. Ona uśmiechnęła się ciepło, wstała z krzesła i podeszła do mnie. Następnie nachyliła nade mną i mocno przytuliła.
-Ichigo... - poczułem jak kawałek mojego ubrania robi się mokry.
-Płaczesz? - zaniepokoiłem się. Nie chciałem jej od razu doprowadzić do łez.
-To dlatego, że cię widzę. - wyjaśniła, po czym odsunęła się ode mnie i zaczęła wycierać swoje oczy. Patrząc na to nie wiedziałem czy mam się cieszyć czy płakać. Moje uczucia były zagmatwane. No bo niby jak miałem się czuć? - Przepraszam. - powiedziała siadając obok mnie - Przepraszam. Naprawdę przepraszam. - znowu mnie przytuliła. Tym razem mocniej.
-Nie sądzę żebyś zrobiła to z własnej woli. - powiedziałem domyślając się za co przeprasza - On na pewno cię zmusił, prawda? - popatrzyłem na nią z nadzieją, że wyjaśni mi wszystko.
-Powiedział, że jeśli ja tego nie podpiszę, zrobi to twój ojciec.
-Powiedział mu? - spanikowałem. Nie chciałem, żeby tato się dowiedział. Yuzu i Karin też nie. Już sobie wyobrażam co by zrobili gdyby się dowiedzieli, że ich brat został czyjąś prostytutką. Pewnie znienawidziliby mnie za to.
-Przepraszam, ale naprawdę nie wiedziałam co robić. Ja...
-To nie twoja wina. Ja również przyczyniłem się do swojej sytuacji.
-Co masz na myśli?
-Dużo się wydarzyło. - powiedziałem pamiętając ostanie tygodnie, a zwłaszcza ucieczkę razem z Inoue - Nie chcesz wiedzieć co u Yuzu, Karin i taty? - zmieniłem temat - Na pewno tęsknią. A tato wciąż klei się do twojego wizerunku na plakacie. Nigdy go nie zdjął. Yuzu i Karin świetnie sobie radzą. Co prawda dawno z nimi nie rozmawiałem, ale sądzę, że u nich wszystko w porządku. Wszyscy ucieszyliby się gdybyś wróciła. - mogłem jeszcze tak dalej nawijać, ale zobaczyłem, że w jej oczach znów stanęły łzy. Pod tym względem przypominała mi Inoue. - Przepraszam. Nie powinienem...
-Ja... naprawdę chciałabym ich zobaczyć, ale po tym co zrobiłam... nie potrafiłabym spojrzeć im w oczy. Na pewno mnie nienawidzicie.
-Miałaś łagodne usposobienie. - zacząłem - Potrafiłaś rozmawiać, słuchać, wczuwać się w położenie innych osoby. Byłaś wyrozumiała, pogodna, energiczna i zwykle szybko podejmowałaś decyzje. Nie bałaś się pracować czy pomagać innym. Byłaś bardzo życzliwa i gościnna. Wielką uwagę przywiązywałaś do więzów rodzinnych. Ceniłaś przyjaźń i miałaś wielu przyjaciół, wobec których byłaś lojalna. Nie przypominam sobie żeby ktokolwiek się na ciebie skarżył. Bardzo cię podziwiałem, ponieważ miałaś wrażliwe i zdolne do poświęceń serce. Pocieszałaś mnie gdy byłem smutny albo przygnębiony. Zawsze optymistycznie patrzyłaś na świat, bo wiedziałaś, że każdy następny dzień będzie lepszy. Zawsze mogliśmy na ciebie liczyć. Taką właśnie cię zapamiętałem. I sądzę że wszyscy uważają tak samo. Dlatego nie ma mowy żeby któreś z nas cię znienawidziło. Myślę, że oni
mają prawo wiedzeć, że żyjesz. Nie będzie łatwo, ale... - nie pozwoliła mi dokończyć przytulając mnie do siebie.
-Dziękuję ci. - poczułem jak kilka kropel spada na moja głowę. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
-Już czas. - nie wiem kto to był, ale to co powiedział musiało wywrzeć na niej duży wpływ, bo szybko odsunęła się ode mnie.
-Wybacz, ale muszę już iść. - powiedziała w pośpiechu. Szybko podbiegła do krzesła i nałożyła na siebie płaszcz - Jeszcze się spotkamy. - nie zdążyłem nic odpowiedzieć, ponieważ znikła za drzwiami.
Znów poczułem się porzucony.
Dlaczego tak szybko poszła? Przecież nie skończyliśmy rozmawiać. Miałem do niej mnóstwo pytań, na które chciałem poznać odpowiedź, jednak... Nawet nie mam pewności czy to naprawdę była ona. Równie dobrze on mógł przyprowadzić tu pierwszą lepszą kobietę i kazać jej być moją mamą. Ale nawet jeśli mógłby zmienić jej wygląd to nie mógłby zmienić oczu. Ta kobieta patrzyła jak moja mama. Przecież nie mógłbym się pomylić. Więc czy nie powinienem się cieszyć? W końcu odzyskałem matkę. Ale... dlaczego czuję, że to wszystko jest tylko jednym wielkim przedstawianiem, które on zaplanował? A może najzwyczajniej w świecie chce mi dać do zrozumienia, że nie żartuje. Może naprawdę chciał mieć swoją prywatną męską prostytutkę. Skoro nawet postarał się o prawa rodzicielskie do mnie... Równie dobrze mógł mnie tutaj zamknąć bez żadnych wyjaśnień, a jednak wspomniał o mamie. Ale ja... ja nie wierzę. Nie wierze, że mama oddałaby mnie jakiemuś człowiekowi. Nie wierze w to. Nie wierzę. Nie wierzę. Nie wierzę!
Razem ze swoim pracownikiem znalazła się przy schodach. Na ich końcu zobaczyła lokaja, który wyciągnął rękę. Dłoń wskazywała salon dla gości. Zorientowała się, że ma tam pójść. Powoli zeszła na dół i skierowała się do wyznaczonego miejsca.
-Zaczekaj tu. - powiedziała na co jej pracownik się zatrzymał.
-Tak jest. - odparł, po czym nieco się odsunął. Kobieta weszła do środka. Rozejrzała się. Oprócz nienagannego porządku zobaczyła fotel tuż przy kominku, na którym siedział właściciel tej posiadłości. Na kolanach miał położone niewielkie pudełko. Wyciągał z niego zdjęcia i po kolei wrzucał je do palącego się ognia.
-Nie powiedziałaś za dużo, prawda? - odezwał się wrzucając kolejne zdjęcie.
-Nie zrobiłabym niczego, co mogłoby zaszkodzić twoim ambicjom.
-Rozsądnie z twojej strony. - wstał, po czym wrzucił pudełko do kominka.
-Mogę o coś spytać?
-Dalsza rozmowa jest nieistotna. Twoja rola już się skończyła. - stwierdził wciąż patrząc na karton trawiony przez ogień - Przez najbliższy czas nie będziesz musiała tutaj przychodzić. - gdy pudełko i jego zawartość zamieniły się w popiół wstał i opuścił pomieszczenie zostawiając w nim gościa. Kobieta wiedział, że ma opuścić ten dom. Ale czy powinna to zrobić?
-Nie wierzę. - powiedziałem do siebie idąc korytarzem - Nie wierzę. Nie wierzę. - wciąż powtarzałem na głos - Nie ma mowy żebym w to uwierzył. Nie wierzę!
-W co... - gwałtownie się zatrzymałem - ...nie wierzysz? - powoli odwróciłem się w jego stronę. Zobaczyłem jak stoi oparty o ścianę z rękami założonymi na klatce.
-To nie jest moja mama.
-Dlaczego miałaby nią nie być?
-Bo to niemożliwe. Nie wierze w to! - na to opuścił ręce i ruszył w moją stronę. Zrobiłem krok w tył, ale nim się zorientowałem już stał przy mnie.
-Nie musisz wierzyć. Wystarczy, że uznasz to za fakt. To wszystko. - oznajmił, po czym minął mnie i skierował się przed siebie. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale nie zamierzałem tego tak zostawić. Nie ma mowy żebym tak po prostu się z tym pogodził. Nie zaakceptuję tego. Nie zaakceptuję!
Zniknął mi z oczu, więc pobiegłem za nim. Byłem pewien, że jest w swoim pokoju. Też tam poszedłem. Nie pukałem. Od razu wszedłem. Zastałem go siedzącego za biurkiem. Zdawał się być mało zainteresowany moją osobą, bo nawet nie zareagował. Ale nie dbałem o to. Chciałem mu powiedzieć co o tym myślę.
-Ty! - uderzyłem rękami w jego biurko. Podziałało. Spojrzał na mnie.
-Więc tak zwracasz się do swojego właściciela?
-Nie jesteś moim właścicielem. - odpowiedziałem zdenerwowany. Wkurzało mnie to gdy określał siebie tym mianem. On powoli podniósł się i oparł dłonie o biurko, po czym przysunął do mnie swoją twarz.
-Ależ oczywiście, że jestem. - powiedział patrząc mi prosto w oczy - I wolałbym żebyś wreszcie to zrozumiał.
-Nie! - odmówiłem stanowczo. W życiu nie zgodziłbym się na coś takiego. - Nie masz prawa tego robić! Wypuść mnie!
-Dlaczego miałbym to zrobić?- wyprostował się, po czym skierował w moją stronę cały czas przesuwając swoją dłoń po biurku - Przecież powiedziałem już, że należysz do mnie.
-Nie jestem twoją własnością! - krzyknąłem wkurzony. Nie znoszę gdy to mówi.
-Wiesz... jeśli chcesz z kimś rozmawiać nie powinieneś krzyczeć. Jeśli rozmawiasz ze mną, zdecydowanie nie powinieneś krzyczeć. I jeżeli mówię, że należysz do mnie tak właśnie jest.
-Nie prawda! Nie masz do mnie żadnych praw, słyszysz?! Żadnych! - kiedy to usłyszał westchnął. Potem podszedł do gabloty, po czym otworzył ją i wyjął kartkę.
-Pozbawienie władzy rodzicielskiej. - powiedział odwracając się w moją stronę i eksponując mi dokument - Art. 111 § 1 k.r.o. stanowi: "Jeżeli władza rodzicielska nie może być wykonywana z powodu trwałej przeszkody albo jeżeli rodzice nadużywają władzy rodzicielskiej lub w sposób rażący zaniedbują swe obowiązki względem dziecka, sąd opiekuńczy pozbawi rodziców władzy rodzicielskiej.
-A co to ma wspólnego ze mną?
-Ojciec. Czworo dzieci. Jeden pełnoletni syn, drugi w wieku 16 lat i dwie córki uczęszczające do podstawówki. Na pozór spokojna rodzina. Jednakże, co tak naprawdę robi ich ojciec? Chcąc utrzymać klinikę zawarł umowę z niebezpiecznymi ludźmi i tym samym naraził własne dzieci na niebezpieczeństwo. Młodsza z córek wyładowała w szpitalu. To cud, że wciąż jest wśród nas. A gdzie w tym czasie była matka tych dzieci? Przecież żyła. Ale czy kobieta, która porzuca własne dzieci jest warta miana matki? Czy te dzieci zasługują na tak nieodpowiedzialnych i lekkomyślnych rodziców? Odpowiedź brzmi: "nie". - nie do wiary. Nie mogłem uwierzyć w jaki sposób on przedstawił fakty. Po usłyszeniu takiej historii nawet ja bym stwierdził, że ci rodzice nie zasługują na bycie rodzicami. - Taki dokument otrzymał sędzia, a twoja matka dopełniła reszty przyznając się do wszystkiego. W konsekwencji zrzekła się praw do ciebie. Praw twojego ojca pozbawił sąd, a że według niego jeden pełnoletni brat nie poradziłby sobie z trójką rodzeństwa stwierdzono, że powinno się oddać ciebie do domu dziecka, chyba że znajdzie się ktoś, kto będzie w wstanie zapewnić tobie odpowiednie warunki. Taka osoba była już na miejscu.
-To niemożliwe... Nie mogłeś... tak po prostu...
-Powinieneś mi dziękować, że w ogóle pozwalam ci się z nimi kontaktować. Równie dobrze mogłem postarać się o zakaz spotykania się z tobą, jakichkolwiek korespondencji, rozmów telefonicznych czy innych form kontaktu. Jeżeli dalej będziesz się upierał nie zostawisz mi wyboru, a co za tym idzie...
-Przestań... - przerwałem mu - Przestań! - wrzasnąłem nie mogąc już tego słuchać. Właśnie mi opisano jak zdecydowano o moim losie. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Nawet nie miałem szansy wygłosić swojego sprzeciwu. Nie miałem pojęcia o tym co się dzieje za moimi plecami. A nagle zjawia się on i mówi, że ma do mnie prawa rodzicielskie. Przecież to niemożliwe, żeby ktoś od tak je zdobył. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. Nikt nie ma prawa decydować o czyimś losie. Właśnie. On nie ma prawa. A ja nie muszę się na to zgadzać. - Odmawiam. - powiedziałem stanowczo - Nie obchodzi nie co ustalałeś z innymi i po co. Ja nie będę tego częścią, rozumiesz? Nie będę. I nie zamierzam być tutaj ani sekundy dłużej! - wrzasnąłem i skierowałem się w stronę drzwi z zamiarem opuszczenia tego pokoju jak i tej posiadłości. Byłem zdecydowany. Powinienem to zrobić na samym początku. Szybko znalazłem się przy drzwiach. Chwyciłem za klamkę i otworzyłem je, jednak zostały one zatrzaśnięte. Kiedy spojrzałem na jego rękę, która mocno przylegała do drzwi, zrozumiałem, że to nie skończy się moim odejściem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz