wtorek, 18 czerwca 2013

Pan i Władca XXVII


Wyszedł przez okno. Upewniwszy się, że nikt go nie śledzi ruszył w stronę pobliskiego lasu. Ten był oddalony tylko o kilka minut drogi stąd. Oczywiście po drodze napotkał kilku shinigami patrolujących okolicę, ale oni nie stanowili problemu. Dzięki swoim umiejętnościom przeszedł niezauważony. Gdy dotarł do wyznaczonego celu postanowił na wszelki wypadek udać się na sam koniec lasu. Kiedy znalazł się na miejscu wyciągnął swój Zanpakutou i wetknął go w powietrze.
-Otwarcie. - powiedział przekręcając miecz. Przed nim otworzył się Senkaimon uraczywszy go oślepiającym światłem. Nie zamierzając tracić czasu schował katanę i ruszył przed siebie. Chwilę potem brama otworzyła się w świecie ludzi, a tam czekała już na niego pewna osoba. - Nic się nie zmieniłaś. - stwierdził na dzień dobry ściągając kaptur z głowy. Dziewczyna wyglądała dokładnie tak samo jak ją zapamiętał.
-Ty też nie. - odpowiedziała podchodząc do niego. W Senritsu również nie zauważyła jakichkolwiek zmian. Mogła spokojnie powiedzieć, że był taki jak zawsze. To jedna z jego zalet. Jednak nie zamierzała rozwodzić się nad tym. Przeszła do rzeczy. Sięgnęła do kieszeni, po czym wyjęła malutkie opakowanie.
-Jesteś pewna? - spytał gdy otrzymał pudełko. Decyzja, którą podjęła dziewczyna teoretycznie mogła nie być odwracalna.
-Upewnij się, że wszystko zostanie załatwione. - powiedziała dając mu do zrozumienia, że nie ma wątpliwości. Właściwie to było jej na rękę. Skoro załatwiła już to co miała chciała odejść, ale zatrzymano ją.
-Nie zapytasz co u nich słychać? - na to stanęła w miejscu, po czym odwróciła się w stronę Senritsu.
-Dlaczego miałabym pytać?
-Ryōki zamierza cię złapać. - oznajmił jej. Chciał żeby o tym wiedziała.
-To jego sprawa. - odparła obojętnym tonem. Kijitsuteki się nie zdziwił. Dawno temu przekonał się, że dziewczyna nie zamierza mieć z nimi nic wspólnego. Nie znał konkretnych powodów. Mógł się tylko domyślać. Tak jak wszyscy.
-Nie skreślił cię. I nadal uważa cię za towarzyszkę. Gdybyś wróciła...
-Zrobiłabym to samo. - zakomunikowała. Tak. Była tego pewna. Znowu by od nich odeszła. Tak samo jak wtedy.
-Zakyū bez przerwy pyata kiedy wrócisz. - co prawda już nie raz wyjaśniał mu to, ale chłopak wciąż zadawał to pytanie. Chyba jako jedyny wierzył, że to może się zmienić. - Ale to też cię nie przekona, prawda? - dziewczyna nie odpowiedziała, tym samym przyznając rację Senritsu, po czym nagle rozpłynęła się w powietrzu. Kijitsuteki otworzył pudełeczko i obejrzał jego zawartość. Wszystko się zgadzało. Teraz zostało tylko załatwienie tej sprawy. A skoro obiecał, zabrał się do roboty.

Południowa części Soul Society, a dokładnie na jego obrzeża. Właśnie tam odbyło się zebranie przedstawicieli głównych sił Społeczności z różnych regionów. Aczkolwiek ci, którzy nie mogli przybyć osobiście wysłali kogoś w zastępstwie. Tak też uczynił głównodowodzący. Nie mógł opuścić swojego stanowiska, więc wysłał Byakuyę razem z Renjim. Towarzyszyli im również Kōsatsu Ryōkii Kakumei Zenya. Ci po zakończeniu obrad pożegnali się i odeszli, natomiast Kuchiki ze swoim zastępcą wybrali się w drogę powrotną. Ze względu na to, że miejsce, w którym odbywały się obrady miało ograniczony dostęp do srodków lokomocyjnych musieli wracać pieszo. Toteż czarnowłosy nakazał niezwłocznie wyruszyć w drogę. Nie chciał tracić czasu.
-Taichō... - zaczął Renji idąc za nim - Może powinniśmy zostać? - zapytał łagodnie. Był środek nocy. Przejście z Rakuen do ich miasta może być niebezpieczne. Nawet Kōsatsu powiedział, że lepiej jak zostaną w gospodzie, która zaoferowała im nocleg na czas obrad.
-Więc zostań. - odparł chłodno i przyspieszył kroku.
-Ale taichō... - dogonił go - Jak tylko wstanie świt, wyruszymy. - Kuchiki nic nie odpowiedział. Abarai nie wiedział dlaczego czarnowłosy tak się uparł na powrót. Kilka godzin nie zbawiłoby go. Poza tym sam miał co do tego złe przeczucia. Te całe obrady również mu się nie podobały. Z tego co zrozumiał połowa uczestników całkowicie odcięła się od tej sprawy, inni też nie wykazywali specjalnej chęci pomocy, a niektórzy oznajmili, że nie zamierzają toczyć wojen, które się nie opłacają. Co prawda Kōsatsu udało się zyskać trochę sojuszników po dokładnym wyjaśnieniu zagrożenia, ale mimo to większość została przy swoim. Czerwonowłosy był pewien, że nie takiego rezultatu oczekiwał Byakuya. Niby co miał teraz powiedzieć głównodowodzącemu? Że większość ich olała? Być może Kuchiki chce natychmiast wrócić, aby nie zwlekać z przekazaniem tej wiadomości. To by nawet miało sens. Im szybciej dowódca się o tym dowie, tym szybciej wymyśli plan dalszych działań. Teraz był całkowicie przychylny decyzji Byakuyi, chociaż nie wiedział czy dobrze odczytał jego intencje. Aczkolwiek nie mógł się pozbyć złego przeczucia. Może to tylko przez ten ponury krajobraz, w którym się znaleźli. Weszli w jakąś ścieżkę otoczoną z obu stron bardzo wysokimi drzewami. Były bardzo gęsto posadzone. W dodatku dzięki swojej wysokości przysłaniały większą cześć nieba, toteż niewiele było widać. Cały czas szedł za Byakuyą uważnie rozglądając się na boki. Momentami wydawało mu się, że ktoś ich obserwuje. Nieprzyjemne uczucie. Może to dlatego, że chciał mu się spać. W końcu był środek nocy. Na szczęście wyszli już z tego "lasu" i skierowali się w prawo gdzie napotkali dość nietypowy widok. Przed nimi stał wielki kamienny posąg. Wyglądał jak gargulec z anielskimi skrzydłami. Obaj zupełnie nie wiedzieli w jakim celu został tu postawiony. Może po to, aby straszyć przechodniów? Abarai na pewno przyglądałby się dłużej gdyby Byakuya nie oddalił się od niego na znaczną odległość. W końcu oderwał wzrok od posągu i po chwili był już przy czarnowłosym. Teraz szedł obok niego. Chwilami patrzył w stronę kapitana, ale ten jak zwykle miał wysoko podniesioną głowę i wcale nie zdawał się być zainteresowany jego osobą. Niespodziewanie poczuł bardzo silne pchnięcie i wylądował na ziemi.
-Taichō... - zaczął podnosząc się do siadu - Dlaczego to zrobiłeś? Przecież... - urwał. To było dziwne. Byakuya stał nieruchomo plecami do niego. Z perspektywy Abaraia to wyglądało tak jakby Kuchiki gdzieś się wpatrywał. Ale w jednej sekundzie wszystko uległo zmianie. Zobaczył krew. Dużo krwi, która jakimś sposobem wydostała się z ciała kapitana.
-Jak zwykle jesteś nieostrożny... - Byakuya odwrócił głowę w jego stronę. Po jego twarzy spłynęła strumieniami krew. - ...Renji. - dokończył, po czym upadł na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz